środa, 22 sierpnia 2018

Teoria wielkiego podrywu

Typ: One-shot
Anime: Haikyuu!!
Postacie: Oikawa Tooru, Kiyomi (OC)
Ilość znaków: 1229



           Wychyliła lekko głowę za drzwi, spoglądając na opustoszały korytarz. Chciała się upewnić, że na pewno wszyscy opuścili już budynek liceum, a jej plan jest w stu procentach bezpieczny. W końcu teoria wielkiego podrywu była prawie gotowa, aby wejść w życie i siać chaos między rówieśniczkami. Główna bohaterka mierzyła ledwie sto sześćdziesiąt centymetrów. Była typem osoby logicznej. Wszystko najpierw dokładnie przemyślała, a później wykorzystywała podstępem ludzi do potwierdzenia swojej tezy. Tym razem jej celem był kapitan szkolnej drużyny siatkówki. Jej białe włosy swobodnie opadały na kościste ramiona. Szaroniebieskie oczy przysłaniała grzywka. Wychyliła się jeszcze odrobinę bardziej, ale jej niezdarność wzięła górę nad grawitacją. Panicznie próbowała uratować się przed upadkiem, więc chwyciła drzwi, które w złośliwy sposób otworzyły się, a ona wpadła do sali lekcyjnej, obijając swoje kościste kolana i łokcie. Niestety we wszystkim była niezdarna. Chwilę po upadku niepewnie podniosła głowę do góry.
           — Nic ci nie jest — zatrzymał się, nie wiedząc jak się do niej zwrócić. Zadarła buzię do góry, by upewnić się, kto się do niej zwraca. Z grymasem niezadowolenia rozpoznała chłopaka o brązowych oczach i idealnie ułożonych włosach i niezwykłej przystojnej twarzy.

Faza pierwsza; zachowaj spokój. Kobietom nie przystoi działać zbyt emocjonalnie. Zbyt rozentuzjowana kobieta jest uważana za dziwną, łatwą i niegodną uwagi. A co gorszę mniej atrakcyjną.

           Chwyciła jego dłoń, którą wyciągnął parę sekund temu. Pomógł jej wstać, a ona uśmiechnęła się promiennie. Mimo że wcale nie było jej do śmiechu i czuła piekące ją policzki.
           — Dziękuję — przechyliła lekko głowę w prawo. Uśmiechnął się, a ona maiła ochotę zacząć piszczeć, ale nie chciała zniszczyć czegoś, nad czym pracowała od kilku miesięcy.
           — Powinnaś bardziej uważać — wyminął ją w drzwiach. Uśmiechała się jeszcze przez chwilę, a gdy chłopak zniknął z jej pola widzenia, zaczęła skakać z radości. Minęło sporo czasu do momentu, gdy ochłonęła. Na zewnątrz robiło się coraz ciemniej, a ona nawet nie opuściła szkoły. Psychologiczne eksperymenty pochłaniają dużo czasu, chęci i zaangażowania. Najlepsze są początki.

***

           Stanęła przed lustrem, po raz kolejny się w nim przeglądając. Dziś jest jeden z ważniejszych dni, a skoro wreszcie została zauważona, nadszedł czas na stopniowe pojawianie się w jego życiu. Zgodnie z punktem pierwszym nie może być zbyt nachalna. Przegryzła lekko wargę z zadowolenia wywołanego trzydziestominutowymi przygotowywaniami. Jeszcze raz poprawiła brązową wstążkę w kratę zawiązaną pod szyją. Opuściła damską łazienkę, po czym skierowała swoje kroki w stronę hali gimnastycznej. Przed drzwiami wzięła kilka głębszych oddechów i spojrzała na teczkę, którą trzymała w dłoniach. Praca w samorządzie szkolnym dawała jej większe pole do popisu, jak i możliwości udziału we wszystkich możliwych szkolnych imprezach i uroczystościach. Gdy była już wystarczająco pewna siebie, jak i spokojna odsunęła drzwi i pewnym siebie krokiem weszła na sale. Od razu przykuła uwagę samców z przeciwnej drużyny. Uśmiechnęła się do wysokiego blondyna w okularach, po czym minęła ich wszystkich, podchodząc do obranego celu — kapitana drużyny.

Faza druga; bądź olśniewająca. Na samym początku „znajomości” nie można pokazywać swoich słabości. Im dłużej będzie myślał, że jesteś dziewczyną z okładki magazynu dla nastolatek, tym większa szansa, że zostanie Twój.

           — Oikawa-san? — uśmiechnęła się delikatnie. — Jestem Ishyama Kiyomi, zastępca przewodniczącego — wyciągnęła do niego dłoń w geście powitalnym. Po chwili zastanowienia ujął ją. — Mam dla ciebie kilka formalności.
— Miło poznać, Kiyomi-chan — uśmiechnął się, a ona podała mu teczkę z dokumentami. — Iwa-chan zajmiesz się tym? — zapytał, a ona lekko zmarszczyła czoło w geście rozczarowania. Nie przypuszczała, że może pójść coś nie tak. Jednak brunet o bardzo szpiczastych włosach uderzył znajomego w tył głowy.
— Sam się tym zajmij — wstał.
— Iwa-chan, to bolało — niestety chłopak już tego nie słyszał, bo podszedł do grupki siatkarzy po drugiej stronie.
— Mogę usiąść, Oikawa-san? — podniósł wzrok nad teczki i z dziwnym wyrazem twarzy lekko kiwnął głową. Usiadła obok niego, lekko się uśmiechając i zachowując stosowny dystans.

Faza trzecia: zbliż się. Bliżej pozwalamy znaleźć się tylko osobom zaprzyjaźnionym oraz bliskim. Poszukaj stosownej sytuacji i sprawdź, czy twoje naruszenie przestrzeni osobistej nie wprowadza go w zakłopotanie.
           Lekko przesunęła się o kolejne kilka centymetrów. Nie zauważył i dalej czytał zawzięcie coś z pierwszej strony. Zmarszczył czoło. Nie bardzo rozumiejąc czego, dotyczą owe dokumenty, spojrzał na dziewczynę, która siedziała zaledwie kilka centymetrów obok niego. Uśmiechnął się do niej, a później oddał jej teczkę.
           — Zajmę się tym później. — powiedział, a później energicznie wstał z ławki. Dziewczyna poczuła się zawiedziona, iż jej plan nie może dojść do skutku. Jej chęć poznania wszystkich tajników manipulacji psychologicznej, podsunęła jej błyskotliwą myśl. Może powinna była mu pomóc? Uśmiechnęła się, a później odwróciła w stronę chłopaka.
           — Przyjdę pod koniec treningu, Oikawa-san. Mam nadzieję, że poświęcisz mi kilka minut — puściła mu oczko, widziała kątem oka poruszenie wśród samców. Wiedziała, że bacznie się jej przyglądają. Miała nadzieję, że się potknie. Starała się, jak tylko mogła, aby wyjść z sali z twarzą. Była podekscytowana, serce waliło jej dużo szybciej, dłonie się pociły, a policzki piekły. Czuła, że to wychodzi poza granice eksperymentu.
           Po dwóch godzinach, czekała na ławce przed salą gimnastyczna. Trzymała w dłoniach ołówek, czekając na obiekt badań, który lada moment miał się zjawić. Powtarzała sobie w głowie, że najważniejsze to zachować spokój i profesjonalizm. W końcu brunet pojawił się tuż przed nią, nie wstała, czekała na jego pierwszy ruch. Usiadł obok niej, kładąc torbę między nogami. Wziął od niej teczkę z dokumentami, lekko zahaczając o jej dłoń. Wcale go to nie onieśmieliło.

Faza czwarta: Dotyk to prawdziwa magia. Spróbuj w subtelny sposób nawiązać z nim kontakt. Oczywiście czas na pierwszy ruch, musisz go sama wykonać. Chłopak może się wahać, to odpowiedni moment na odwagę i pewność siebie.
           Spojrzała na niego, a później podniosła się do góry. — Nie będziemy tego wypełniać na kolanach. Chodź. — powiedziała, a później chwyciła go za rękę. Szybko się podniósł, więc pociągnęła go w stronę wyjścia. Widziała, gdzie z nim pójdzie. Od bardzo dawna miała wszystko zaplanowane. Skończyli w małej przytulnej kawiarni. Oikawa też wykonał swój pieszy ruch i zamówił dwie gorące czekolady. W końcu nie było dziś zbyt ciepło.
           — Skoro już zamówiliśmy, czas na obowiązki. — zwróciła jego uwagę na swoją osobę. Pomogła mu wypełnić wszystkie dokumenty, które miała przy sobie. Później wypili gorąca czekoladę. Rozmawiali o głupotach niczym zobowiązującym. Starała się cały czas skupiać jego uwagę, zaciekawić go, zaintrygować swoją osobą. Udawało jej się, brunet sam z chęcią zaczął ja podrywać. Oczywiście nie mogła pozwolić zrobić mu tak szybko, chociaż już dawno czuła, że drżą jej kolana od samego jego głosu. Wzbudziła jego zainteresowanie. Wpadł w jej sidła.

***

           Eksperyment okazał się klęska. Nasza główna bohaterka, została odrzucona. W końcu największa gwiazda szkoły nie jest zbyt łatwym celem. Rozpraszany przez rzeszę fanek, nie mógł skoncentrować się na jednej z uczennic. Kyiomi udało się tylko wzbudzić jego przyjaźń, z której zrezygnowała ze względu na swoje uczucia. Udało się jej natomiast z innym obiektem testowym. — Iwazumim, ale to już historia na inny raz.




Wróciłam, trochę sporo czasu minęło, ale naprawdę brakowało mi pisania. Jest tu jeszcze ktoś??


niedziela, 28 lutego 2016

I need you: Pigułki szczęścia

 Typ: Opowiadanie
Kpop: BTS
Ilość wyrazów: 1036


           Słyszeliście o tych świetnych poradach od psychologów? O tym, że pigułki szczęścia łagodzą każdą ludzką potrzebę? Potrafią czynić cuda. Tak mówił lekarz, obiecywał. Tak naprawdę to tylko stek bzdur! Żadne pigułki nie są w stanie dać ci szczęścia, nie mają cudotwórczych efektów; wcale nie jesteś super pobudzony, wręcz przeciwnie, robisz się ospały i ociężały. Nie jesteś super zdolny, świetny. Nagle nie staniesz się super bohaterem, który uratuje świat od tego pięknego stworzenia Boga, który siedzi sobie na jakiejś tam chmurce, patrzy na ludzi i pierdoli im w głowach tylko po to, aby jakiś zacofany katolik zaczął go wychwalać, bo zgwałcił własną żonę. Nauka idzie ci jeszcze gorzej niż w stanie? W stanie, kurwa, czego? Iluzji o prawdziwym świecie, gdzie biegają jednorożce, a twoja księżniczka jest na wyciągnięcie rączki? Jeśli tak myślisz, obudź się! A może życie to tylko stan nieważkości? A może jest tylko teorią względności? A może coś zupełnie innego? Nie wiem. Wiem jedno. Każdy na tym świecie prędzej czy później pozna smak własnej krwi zlizywanej ze swojego nadgarstka z myślą, że z nią wypłyną wszystkie jego smutki, niepowodzenia. Przyszłość jest jedna; kurewsko pobrudzona krwią zabitych przyjaciół w drodze do lepszego życia. Pierdolcie się, ja pozostanę niezmienny!
W pokoju obok zapaliło się światło. Chwyciłem kartkę i ją podarłem, wyrzucając do kosza. Nikt nie może przeczytać tego, co piszę. Nawet, jeśli miałoby to w magiczny sposób wyleczyć mnie z każdej niedoskonałości. Nie mogą tego zobaczyć. Drzwi najpierw lekko się uchylają. Później delikatnym, ledwo słyszalny szept dociera do moich uszu.
           — Śpisz? — Krzywię się. Podnoszę z krzesła i podchodzę do drzwi, otwierając je szerzej. Moja matka nie śpi kolejną dobę z rzędu. Jest strasznie blada, ma zasinione usta i podkrążone oczy. Wygląda fatalnie, ale jej oczy pozostają niezmienne. Zawsze zdeterminowane! Chciałbym, żeby w moich tliła się choćby iskierka dawnego zapału do życia.
           — Nie mogę zasnąć. Obudziłem Cię? — Mój głos już dawno przestał wyrażać emocje, moje ciało dawno przestało zdrowo wyglądać. Moja twarz już nie jest zaróżowiona przez krew, jest biała, a usta są sine. Wszystko wskazuje na to, że jestem martwy, a tak naprawdę oddycham, a moje serce bije, pompując krew. Zegar tyka. Coraz bliżej do śmierci.
           — Nie, też nie mogę zasnąć. Napijemy się gorącej czekolady? — Chwyta rękawa mojego białego, wygniecionego podkoszulka *ja już nie chcę wiedzieć, od kiedy podkoszulki czyt. Koszulki do bicia żony mają rękawy*, zaciskając na nim swoje drobne dłonie. Bije od nich ciepło. Przechodzą mnie ciarki. Kiedyś bardzo lubiłem taki stan rzeczy. Teraz jest tylko zbędnym przyzwyczajeniem.
           — Ubiorę bluzę i schodzę do kuchni. — Położyłem jej rękę na ramieniu, lekko na niego napierając. Taki gest powinien sprawić, że poczuje się pewniej i pozwoli mi na chwilę odetchnąć. Uśmiechnęła się zachęcająco. Zamknąłem drzwi. Oparłem się o nie i bezwładnie zsunąłem na ziemię. Miękki, puchaty dywan muskał moje nagie łydki. Krótkie, czarne spodenki do kolan, teraz zahaczają ledwie połowy ud. Najchętniej zamknąłbym się tutaj na zawsze. We własnym azylu, w którym zawsze panuje półmrok. Nie odróżniam już nocy od dnia. Zachodu słońca od jego wschodu. Zniechęcony wstaję, podpierając się na kolanach. Nie mam zbyt wiele siły. Dawno nie miałem nic w ustach. Ostatnim moim posiłkiem był mały batonik, który zjadłem wraz z bratankiem trzy dni temu. Otwieram drzwi szafy i wyciągam czarną bluzę z zamkiem. Bez zbędniejszych ceregieli schodzę do kuchni i siadam na blacie kuchennym jak to mam w zwyczaju od x lat.
           — Proszę. — Podaje mi gorący kubek.
           — Dzięki. Dawno nie piłem twojej czekolady. — Uśmiecham się na wspomnienie piątkowych, zimowych popołudni.
           — Nie było okazji. Jesteś już prawie dorosły. Nie potrzebujesz już tyle mojej uwagi.
           — Racja. Jestem już dorosły. — Chciałbym znowu być dzieckiem. Wtedy każdy dzień był nowym szczęśliwym zakończeniem ulubionego komiksu, a wszystko było kolorowe.
           — Pamiętam twój pierwszy dzień w szkole. Trzymałeś mnie za rękę i pocieszałeś. Zawsze byłeś dojrzalszy niż twoi rówieśnicy. Czasami zastanawiałam się, czy nie traktujemy cię zbyt poważnie. Byłeś taki malutki, a zarazem bardzo odważny, pewny siebie i wygadany. Nigdy nie sądziłam, że… — urwała, upijając łyk czekolady.
           — Czy za każdym pieprzonym razem musimy o tym rozmawiać!— Uniosłem się. Stałem się zbyt impulsywny, ale nie lubię rozmawiać o tym, co się zmieniło. Runęło z wysokiego klifu wprost do granatowej otchłani oceanu.
           — Tak! Nie mogę patrzeć, jak się upijasz, wagarujesz! Czuję, że nie spełniam twoich oczekiwań! Chcę dla ciebie jak najlepiej. Chcę, żebyś zdał na studia, miał dobrą, przyszłościową pracę, a nie tylko koszykówkę i boisko! Nie mogę patrzeć, jak rujnujesz siebie, swój związek, życie i wszystko inne dookoła! — Odłożyła kubek. Jej spokojny charakter nie jest już taki spokojny jak wcześniej. Zaczynam nie poznawać kobiety siedzącej przede mną. To moja matka czy już całkiem inna kobieta?
           — Mam dość ciebie, tego dom, szkoły, Ojca, który uciekł, gdy tylko zaczęły się problemy. — Poczułem mocne pieczenie na policzku. — Czy ty mnie właśnie uderzyłaś?  — Jej oczy zaszkliły się od łez, które chwilę później jak wielkie grochy płynęły po jej policzkach. Chciała mnie chwycić. Wyszarpałem się. Chciałem jej oddać, ale nie zrobię czegoś, czego bym żałował. To, że stałem się taki cyniczny, zimny jest tylko i wyłącznie moim problemem. Zachowuję się jak szczeniak, ale inaczej już nie potrafię. Nie mieszam już ludzi w swoją grę, która szybko przyśpieszyła. Za zakrętem zapewne czeka wielki napis: „GameOver”. Trzasnąłem jednymi drzwiami, a chwilę później kolejnymi. Ulica była pusta. Latarnie słabo oświetlały ulicę, chodnik. W żadnym z domów nie paliło się światło. Mój był jebanym wyjątkiem, ale do każdej reguły znajdzie się wyjątek. Odetchnąłem głęboko kilka razy z nadzieją, że to pomoże opanować kolejny atak agresji. Stają się coraz częstsze. Nie ma to nic wspólnego z tym, że nie biorę leków. Chciałbym być świadomy, kiedy to zrobię. Kiedy wszystko zbliży się do końca. Ostatni raz spojrzę w twoje hipnotyzujące niebieskie oczy, na twój niewinny uśmiech i bladą gładką cerę. Chcę widzieć twój uśmiech, gdy moje ciało powoli runie na ziemię, tonąc w szkarłacie krwi. A huk zagłuszy twój krzyk rozpaczy. Owładnięty swoją wyobraźnią stanąłem na środku drogi. Rozłożyłem ręce, jak do lotu. Gdybym był ptakiem, odleciałbym stąd gdzieś daleko, gdzie nikt nie zapyta o ciebie. Zamiast tego stoję na środku drogi i wdycham zimne powietrze. Zaciskam powieki. Wciągam powietrze. Zatrzymuję je, aż nie poczuję jego braku.
            — Pierdolę was wszystkich! — krzyczę, wypuszczając z płuc powietrze. W kolejnych domach zapala się światło. Bezbłędna synchronizacja. Opadam na ziemię. Spokojnie poczekam na przyjazd mojego ukochanego lekarza. Mam dla niego kolejne cudowne wieści ze świata prawie martwych.

sobota, 16 stycznia 2016

Magiczność dwunastki.


        Typ: One-shot
Anime: Haikyuu!!
Postacie: Oikawa Tooru, Hitomi (OC)
Ilość wyrazów: 842
Nie mówisz "dobranoc" i nie mogę przez to zasnąć.

           Kochała patrzeć, jak śpi. Jego twarz wtedy zawsze była taka niewinna, delikatna. On sam był niebywale kruchy. W tej chwili chciała go chronić. Było to jej jedyną ważną rzeczą w życiu. Jej osobistym powołaniem. Równy oddech, który zawsze czuła na szyi. Przytulał ją tak mocno tylko, gdy spał. Uśmiechał się szczerze tylko, gdy spał. Był taki tylko, gdy spał. Bez jego dłoni nie potrafiła zasnąć. Brakowało jej ciepła, gdy się pojawiło było jej za gorąco. Wszystko pod jego dłońmi zamieniało się w ogień, a ona płonęła. Nie potrafiła zasnąć. Nigdy nie potrafiła zasnąć. Gdzie zniknął jego dotyk? Gdzie podziało się bezdźwięczne "dobranoc" ? Gdzie zniknął jego równomierny oddech? Przepadł. Jak wszystko z nim związane. Pozostało jedno. BEZSENNOŚĆ.
Czułam efekty ciśnienia krwi, które podwyższyłeś mi.
           Jego widok powodował, że za każdym razem jej serce toczyło walkę ze samym sobą. Walkę, która tylko ona rozumiała. Patrzyła głęboko w jego brązowe oczy. Zawsze patrzył na nią z góry. Nie przeszkadzało jej to, a wręcz kochała to uczucie. Jego oczy na tle niebieskiego nieba. Uśmiechał się zawsze w ten swój idealny sposób. Jego głos zawsze koił jej zszargane nerwy, gdy z pasją opowiadał o siatkówce. Dobrze wiedziała, że on zawsze będzie przedkładał ją ponad nią. Nie chciała go tracić, więc dzieliła się nim. Myśl, że on nigdy nie będzie w pełni jej powodował, że serce kuło, tętno przyśpieszało, a na usta wkradał się uśmiech rozgoryczenia. PODWYŻSZAŁ JEJ CIŚNIENIE.
Gdyby nie ten ból, o którym nie mówiłam Ci nigdy.
           W każdy poniedziałek spędzali czas razem. Ten dzień był w stu procentach tylko dla niej. Jej małe święto podczas całego tygodnia rozczarowań. Nie musiała wtedy siedzieć na trybunach hali gimnastycznej podziwiając go ze stosownej odległości. Wtedy był naprawdę blisko niej. Trzymał ją za rękę, głaskał po głowie, całował. Uszczęśliwiał. Pomimo zimna z jego strony zawsze czuła ciepło wewnątrz i na zewnątrz. Tylko wtedy jej policzki zawsze były zaróżowione, dłonie ciepłe, a uśmiech był szczery. Po poniedziałku zawsze następuje wtorek, środa, czwartek, piątek, sobota, niedziela. Czas, gdy siatkówka zabierała go bezpowrotnie na sześć dni. Wracał późno, kład się późno, zasypiała późno. Nigdy nie potrafiła, mówić jak bardzo bolało.
Gdyby nie to, że nasze plany utonęły w planach.
           Miała tyle planów. W każdym on był najważniejszą opcją. Zaplanowana rocznicowa kolacja. Wszystko przygotowała. Każdy najdrobniejszy szczegół wiele razy przeanalizowała. Miesiąc przygotowań, tysiące przesłuchanych piosenkę, miliony przejrzanych ubrań w sklepie, pełno prób, aby wszystko było idealne. Starannie zapisana karteczka, którą włożyła do torby treningowej w ten wyjątkowy dzień. Kochanie przyjdź o dwudziestej do parku. Serce pełne nadziei w zimowy wieczór czekało w miejscu, w którym pierwszy raz go zobaczyła. Był jeszcze w podstawówce. Zdarte łokcie, kolana i uśmiech, gdy piłka zaczęła dopasowywać się do jego dłoni. Już wtedy siatkówka była jedyną, którą dostrzegał. Spojrzała na zegarek. Było już po dwudziestej czwartej. Po policzkach zaczęły spływać łzy. Zapomniał. Znów zapomniał.

Udowodnij jej wyższość jeszcze raz.
           Przestała przychodzić. Miała dość ciągłego zmuszania go do dostrzeżenia jej. Nie chciała już domagać się miłości, na którą przez te dziesięć lat zasłużyła. Zawsze była przy nim. Uspokajała go po przegranym meczu. Błagała, aby uważał na kontuzje. Nie słuchał, a gdy ta zaczęła go nękać na nowo. Wyrozumiale słuchała, że to jej wina. Nie byli już w liceum. Z czasem była pewna tego, że on już nigdy się nie zmieni. Mieszkali razem, ale to siatkówka była jego oczkiem w głowie. Nie ona. Nie dom. Nie rodzina. Przestał z nią rozmawiać. Z roku na rok udowadniał jej wyższość, której od lat była pewna. Siatkówka zawsze będzie ważniejsza. Jej serce stało się obojętne. Nie miało siły walczyć z umysłem. Miłość zniknęła. Pozostało tylko przyzwyczajenie.
Próbując złapać oddech, powiem 'Kocham Cię' ostatni raz.
           Koniec był nieunikniony. Kolejna rocznica. Minęło dwanaście lat, dwanaście miesięcy, dwanaście dni od dnia, w którym się poznali. Niczego nie żałowała. Każdy dzień był dla niej najszczęśliwszy. Dwunasty grudnia kończył wszystko, co zaczął. Spakowane walizki, rozbite ramki na zdjęcia. Przyszykowane jedno nakrycie do kolacji. Dwunasta w nocy wszedł do domu. Zapalił światło. Czekała siedząc na schodach prowadzących do mieszkania. Zdziwiła się na widok zapłakanej narzeczonej. Odłożył torbę. Przykucnął naprzeciwko niej, gdyby tylko wcześniej zauważył wyrządzone krzywdy. Ujął jej delikatną twarz w dłonie.
– Dziś mija dwanaście lat, dwanaście miesięcy, dwanaście dni i dwanaście godzin od momentu, gdy pierwszy raz cię zobaczyłam — spojrzała mu w oczy. Nie kochała już ich tak samo jak wcześniej, mimo że się nie zmieniły. Jego dłonie już nie sprawiały, że płonęła żywcem, były już tylko zimne.
– Zawsze kochałam cię dwanaście razy bardziej niż ty mnie. Uwielbiałam patrzeć w twoje oczy dwanaście razy bardziej niż teraz, kochałam twoje lodowate dłonie dwanaście razy bardziej. Dziś jest nasz ostatni dzień.– chwyciła jego dłoń, która dalej przylegała do jej mokrego od łez policzka. Swobodnie odłączyła je od swojej skóry, bo nigdy nie do niej nie pasowały. Włożyła do niej dwunastokaratowy pierścionek zaręczynowy. – Kochanie to moje ostatnie "Kocham cię" – wstała, pozostawiając go w zupełnym szoku. Wyplatał się z jego objęć, które opadły bezwładnie na jej uda. Pozostawiła go samego o równej dwunastej dwanaście.

(***)
Witam, witam. Natchnęło mnie na to dziś i dziś to skończyłam. Za błędy przepraszam. Mam nadzieje, że nie jest beznadziejne. 

wtorek, 29 grudnia 2015

Zrozumiałem.


        Typ: One-shot
Anime: Haikyuu!!
Postacie: Oikawa Tooru, Hanae (OC)
Ilość znaków: 1487

           Nie powinnam tutaj być. Zbyt podekscytowana, żeby iść do domu zbyt pijana, żeby się wycofać — oto dlaczego tutaj stoję. Pod domem Oikawy. Dlaczego wydaje mi się, że cały świat właśnie tutaj się znajduje. Czy to wina alkoholu? Niemożliwe. Nie jestem na tyle pijana, aby zacząć krzyczeć, ani na tyle trzeźwa, żeby wrócić do domu. Dlaczego wszystko zawsze sprowadza się do jednego. Do wahania się. Przecież to nie takie trudne. Nie widzieliście się od czasów liceum. Przecież na pewno mnie pamięta. Nie mógł zapomnieć osoby, przez którą zniszczył sobie życie. A nie. To ja zniszczyłam jego życie. Sprawiłam, że już nigdy nie podbił piłki do góry. Już nigdy nikomu nie wystawił. A to wszystko przez głupi wypadek.
           Nabrałam powietrza do płuc. Czas to zrobić. Dasz sobie radę. Wreszcie mu powiesz. Wykrzyczysz to z siebie. No dalej. Zacisnęłam pięści tak mocno aż zbielały mi kostki. Nie ze strachu, lecz z determinacji. Czułam gorąco rozlewające się po moim ciele. Otworzyłam usta....wypuściłam powietrze. Otarłam napływające łzy i obróciłam się w stronę swojego czerwonego garbusa. Nic nie jest w stanie mi pomóc. Potrafię tylko uciekać.

***

          Słońce niemal ostygło i można go dotykać bez obawy poparzenia. Wiatr jest niewyczuwalny, ale jest: popycha liście drzew to w jedną to w drugą stronę, patrzy na nie w zadumie. Ciepłe powietrze owiewa mi twarz, powodując, że czuję kojące ciepło na całym swoim ciele. Schroniłam swoją kruchej budowy posturę w jednym z kokonów, jestem lekka; wiatr bez problemu kołysze moim ciałem. I chociaż drugie fotel jest pusty, huśtamy się w tym samym rytmie. Mój umysł lekko otulony granatowym odcieniem nieba.
          Na moich ustach maluje się niewyraźny uśmiech, gdy zauważam swojego sąsiada. Wraca z treningu jak zawsze o tej samej porze. Nie zauważy mnie, gdy będzie zamykał drzwi, a ja będę podziewać go z oddali. Jednak ten odwraca się tak jakby popchnięty kogoś słowami. Nie widzi mnie — zbyt jest pochłonięty granatem nieba. Opuszczam nogi. Mocny poduch wiatru sprawił, że moje ciało zaczyna drżeć. Wmawiam sobie, że to wcale nie strach, obawa przed tym, że mnie zauważy, ale gdy oddala się, otula mnie rozpacz.
          – Zaczekaj....-mój głos drży nawet podczas szeptu. -No!? Przecież ja cię kocham...-znika za zatrzaśniętymi drzwiami. Kolejne wyznanie wprost głuchej granatowej nocy.

***

          Im bardziej jestem rozzłoszczona, im bardziej zrozpaczona, tym bardziej nie potrafię sobie pomóc. Chwytam się za włosy, zaciskam mocno wargi, czuję na nich słone ciepło, ale tylko przez moment. Dziesiątki oczu skupione jest na boisku. Obserwują, natarczywie zawodników, nie odrywając od nich wzroku. Ich spojrzenie mnie ponaglają. Robię to, co oni wszyscy chcieliby zrobić. Zbiegam z trybun wprost na boisko. Parkiet błyszczy się, odbija światło z lamp. Rzucam się na jego rozgrzane ciało. Jest taki ciepły. Zaplatam dłonie na jego szyj. Opieram czoło o jego tors i wsłuchuję się w przyśpieszony oddech. Tłum szalej z wściekłości. Słyszę siarczyste uwagi w moją stronę. Zaciskam swój uścisk jeszcze mocniej w strachu, że on zniknie. Ktoś mi go odbierze. Unoszę odrobinę głowę. On mnie nie zna. Nie może znać. Jestem dla niego obcą osobą, gdy on jest dla mnie czymś więcej niż tylko wspaniałym siatkarzem i wschodzącą utalentowaną gwiazdą.
           – Kocham cię.
          Dzwoni budzik, szybko go uciszam. To tylko sen. Ci, których planują powiesić wraz z pierwszymi promieniami słońca, też pewnie niechętnie wstają. Poważnie się zastanawiam, czy nie wcisnąć sobie na sucho jeszcze paru pigułek nasennych.

***

          Obawiam się, że mój zapas determinacji wyczerpię się, nim zdążę wszystko załatwić. Ale zastaje mi jej akurat tyle, ile trzeba. Czuję tę właściwa ulgę, której pragnęłam. Teraz pozostaje tylko czekać, aż drzwi się uchylą, a w nich stanie spełnienie moich sennych koszmarów. Już nie mogę się wycofać. Staje tak przede mną bez koszulki, a moje kolana miękną. Jego brązowe oczy są skierowane w moją stronę. Zadzieram głowę do góry, w przepraszającym geście.
           – Przepraszam, że w tak nieodpowiednim momencie zawracam ci głowę. Pewnie nie wiesz, kim jestem, ale mieszkam naprzeciwko ciebie — wyrecytowałam formułkę powtarzaną w kółko od dwóch dni. Moja determinacja ulotniła się niebywale szybko i niepostrzeżenie. Zamrugał kilka razy lekko zdezorientowany, by po chwili na jego idealnej twarzy pojawił się jeden z tych uśmiechów, na których widok mam ochotę paść przed nim na kolana i błagać, aby mnie pokochał. Jestem żałosna.
           – Hej, a gdzie uśmiech Hanae?- z uśmiechem zaczął drapać się po głowie. Chyba uświadomił siebie, że jego osoba mnie zawstydza. Zwłaszcza gdy stoi przede mną pół nagi z włosami w całkowitym nieładzie.
           – Hę?  – zerknęłam nie pewnie na kartkę, którą mięłam w dłoni. Zauważył to i z powagą wypisaną na twarzy, przyglądał mi się, po czym jego rozgrzane dłonie wyciągnęły ją z moich lodowatych i drżących rąk. Oddychaj. Raz, dwa, trzy, kurwa dasz radę. Opanuj się. - Rodzice chcieli was zaprosić na kolację w tę sobotę.
           – Hanae wolniej. Nic nie rozumiem — spoważniał.
           – Przepraszam – wdech i wydech. Dobrze ci idzie. - Rodzice chcieli was zaprosić na kolację w tę sobotę. - starłam się powiedzieć wszystko jak najwolniej.
           – Widzisz — uśmiechnął się — Poradziłaś sobie nawet bez tego — pomachał mi karteczką przed oczami, a mi zrobiło się niezmiernie głupio. Jesteś tchórzem Hanae.
           – Najwidoczniej twoja osoba jest zbyt onieśmielająca — zatkałam buzię chwilę później, gdy uświadomiłam sobie, co powiedziałam. Policzki zaczęły mnie boleśnie piec. Tooru roześmiał się głośno. Ma taki cudowny śmiech.
           – Dzięki — uśmiechnęłam się żałośnie i odwróciłam, żeby tylko móc uciec z tego miejsca jak najszybciej.

***

          Stoi za moimi plecami – w stroju drużyny siatkarskiej, gotowy, aby wyjść na boisko. Ma idealnie ułożone włosy, zdeterminowany wzrok – i patrzy na mnie. Pod moimi powiekami zbierają się łzy. Nie jestem w stanie dłużej ich powstrzymywać. Pojedyncze zaczynają spływać po moich białych policzkach. To wszystko mnie przerosło, przytłoczyło, zniszczyło.
           – Nic nie rozumiesz, Too-chan. Nie tylko siatkówka jest ważna! - zacisnęłam pięści. Odwróciłam się do niego. Byłam już cała roztrzepana. Nie mogłam skupić się na słowach, które z rozgoryczeniem, trudem wypływały z moich ust. Patrzył na mnie z tym swoim dziwacznym uśmieszkiem, jakby nic do niego nie docierało. Gdyby moje słowa były tylko głuchym odbiciem prawdy -Jest coś kurwa ważniejszego! Uczucia! Rozumiesz! - próbował do mnie podejść. Nie wiem, co chce osiągnąć tym gestem. Nie chce, żeby mnie dotykał. Jego dotyk w tym momencie jest dla mnie obrzydliwy. Cofnęłam się odrobinę. Straciłam równowagę. Zerknęłam szybko za siebie. Ostatni stopień. Zaczęłam osuwać się do tyłu. Grawitacja zrobiła swoje. Próbował mnie złapać...zanim oboje runęliśmy ze schodów. Oikawa uderzył całym swoim ciałem o podłogę, bezwładnie opadłam na niego. Wszystko trwało zaledwie ułamek sekundy. Roztrzęsiona usiadłam na podłodze, zanosząc się płaczem. Tooru
          Przez dłuższy moment nie podnosił się ziemi, zwijając z bólu. Wystraszona całą tą sytuacją impulsywnie podniosłam się, nie zważając na obolałe ciało. Szybko pokonałam dzielący nas dystans.
           – Przepraszam, ja, ja....  – zamilkłam. Uśmiechnął się, obdarzył mnie lekceważącym machnięciem ręki. Próbował się podnieść, ale nie potrafił. Znów opadł na ziemię, zaciskając mocno pięści. Najbardziej bolało mnie to, że nie krzyczał na mnie, nie obwiniał mnie. Po prostu nic nie mówił, tylko się uśmiechał. Wstałam z ziemi i jak najszybciej pobiegłam na halę sportową. Wpadłam wprost na Iwaizumiego, który rozmawiał z trenerem. Całkiem zdyszana, krótkim, ale męczącym biegiem, wysapałam niezrozumiale:
           – Oikawa upadł i nie może wstać — nie musiałam nic więcej tłumaczyć. Zaprowadziłam ich do leżącego na ziemi kapitana liceum Aobajosai. Pomogli mu wstać i zaprowadzili go na salę. Wszystko działo się tak szybko, że nie zdawałam sobie sprawy z tego, jaki dzisiaj dzień. Cała drużyna zebrała się przy ławce. Nie wiem, o czym rozmawiali, ale chwile później na boisko wszedł pełny skład. Byłam na siebie wściekła. Właśnie zniszczyłam wszystko, na czym mi zależało. Zniszczyłam człowiek, którego kochałam od czasów gimnazjum. Byłam samolubna. Spojrzałam na ławkę. Siedział, opierając łokcie na kolanach, a głowę na splecionych dłoniach. Oczy miał szeroko otwarte. Był blady.

***

          Dziś mija dokładnie pięć lat od tego cholernego wypadku. Nie miałam okazji rozmawiać z nim od tamtego dnia. Żałuję tego, co powiedziałam i tego, co stało się później. Wiem, że możliwe jest tylko jedno: nigdy mi tego nie wybaczy, ale czas spróbować przeprosić. Muszę wreszcie zamknąć za sobą ten rozdział. Zapomnieć, żyć dalej. Zadzwoniłam na dzwonek. Moja czarna, letnia sukienka lekko falowała huśtana przez wiatr. Gdy drzwi zaczęły się uchylać, wzięłam głęboki wdech, a chwilę później stanął w nich Tooru z czasów liceum, mimowolnie zaczęły płynąć mi łzy. Nie zmienił się ani trochę. Dalej miał swoje idealnie ułożone brązowe włosy i te same zdeterminowane oczy. Był zdziwiony.
           – Wiem, że może na przeprosiny już zdecydowanie za późno, ale nie mogę sobie wybaczyć tego, co się stało. Nie przyszłam tu wzbudzać twojej litości, a nawet wymuszać wybaczenia. Chcę po prostu spojrzeć w oczy człowiekowi, któremu prawdopodobnie zniszczyłam życie — moje ciało zaczęło całe drżeć pod wpływem płaczu. -Ja naprawdę nie potrafię sobie tego wybaczyć. Tamtego dnia nie mogłam nic z siebie wydusić — zmusiłam się, żeby na niego spojrzeć. Nie mogę odwrócić wzroku – Przepraszam, że pojawiłam się w twoim życiu i wszystko zniszczyłam. -opuściłam głowę. Schowałam twarz w dłoniach. Nie potrafię patrzeć na niego. Dlaczego nie jest zły, nie krzyczy. Tak bardzo bym chciała, żeby to zrobił. Czyjeś ramiona szczelnie objęły moją kruchą sylwetkę.
           – Dziękuję, dzięki tobie zrozumiałem.


(***)
Szczerze podobają mi się tylko cztery pierwsze akapity, później bywało różnie. 
Jestem pewna, że Oikawa nie jest Oikwą, ale to wam zostawię do oceny <jeśli ktoś to przeczyta>
Jestem zadowolona z jednej rzeczy, chyba nie wyszło mi lamesrko!